Zdziwieni?
Ja też.
Lata rozmów z dzieciakami, w oczekiwaniu na święta i przemycania czegoś więcej niż 'jingle bells', uzmysłowiły mi bolesny fakt.
Dzieciaki szybko zaczynają rozumieć, że prezenty nie równoważą konieczności siedzenia przy stole z ludźmi, którzy na codzień nie mają dla nich czasu. Potrzeba bycia z nimi wyparowuje gdzieś między poniedziałkiem i piątkiem i nie niweluje jej zupełnie niedzielny obiadek na siłę spędzany z babcią, ciocią, wujkiem (niepotrzebne skreślić).
Mojego smutku z racji ich podejścia do świąt nie umiałam ukryć.
Zaczęły się więc wyjaśnienia.
- Proszę pani, ja nie jadam nic z tego, co pojawia się na wigilijnym stole- mówi Jedna Taka- moja rodzina o tym wie, że kolacja będzie dla mnie masakrą, a jednak muszę usiąść do stołu... dla nich. A co oni robią dla mnie? Nawet nie zawalczą o prezent, który mnie ucieszy. Dostaję kasę, bo tak jest łatwiej.
- Może nigdy nie powiedziałaś im czego chcesz?- pytam.
- Powiedziałam, ale słuchawki to głupie, a nowy strój do pływania jeszcze głupsze. Wiedzą lepiej...
Inna dodaje:
- Muszę spróbować każdej cholernej ryby, chociaż, jak jest w piątek ryba na obiad, ja jadam jajko sadzone. Mój młodszy brat patrzy, więc w Wigilię, w nagrodę, żrę tę rybę i rzygać mi się chce ale muszę, bo nie dostanę prezentów. Zaczynam mieć w dupie prezenty, jak mam płacić taką cenę.
- Zastawiają się tradycją- dorzuca Facet- ale ona kiedyś też pojawiła się pierwszy raz i wcześniej nią nie była. Nie lubię zupy grzybowej, ale lubię barszcz. Na klasową Wigilię dziewczyny robią barszcz z uszkami, dlaczego moja mama nie może dołożyć barszczu do listy tego, co szykujemy na kolację, choćby z papierka, przecież i tak robi te uszka do grzybowej?
- Nie jadam słodyczy- dorzuca kolejna Dziewczyna- a oni z uporem maniaka wpychają do prezentów wypełniacze w postaci koszmarków z czekolady i batoników oraz worków z pomarńczami. Pomarańcze są w Biedronce, jak będę miała ochotę, poproszę. To nie komuna. Pomarańcza nie jest prezentem. To tak, jakby w prezencie dać pomidora.
- Tradycja? Jest potrzebna, ale chyba można ją zmieniać- kontynuje następny Nastolatek. U mnie w domu nikt nie lubi karpia w galarecie, ale taka jest tradycja i mama uparła się, że musi być i już. Wszyscy lubią pstrąga pieczonego, ale musi być karp. Po świętach się go wyrzuci.
- Ze wszystkich potraw wigilijnych lubię tylko ziemniaki od śledzi z cebuką od pierogów. W domu jest coroczna tradycyjna jazda z tego powodu- dorzuca następna Dziewczyna- tradycja przede wszystkim.
- Sama Wigilia jest OK, ale potem jest komisyjne otwieranie prezentów i udawanie, że jesteśmy zachwyceni, że dostaliśmy skarpetki w paski z Rossmana. Kilka lat temu byłam główną atrakcją takiego otwierania- dodaje kolejna Młoda Dama.- Wiedziałam, że w pudełku jest bielizna Triumph, o którą poprosiłam rodziców. Przy stole głupi kuzyn, wujkowie, ciotki, babcia i dziadek, a ja mam zrobić show, może jeszcze przymierzyć? Odmówiłam współpracy. Była ogólnorodzinna afera, bo tradycja musi być. Nikt się mnie kurna nie zapytał, jak ja się czułam. Łatwiej było zrobić szopę.
- Kurcze- dorzuca swoje trzy grosze kolejny Facet- dlaczego nie mogę spędzić kilku godzin z przyjaciółmi. Tworzymy zgraną paczkę. Zawsze robimy sobie małe głupie prezenty. Musimy spotkać się po świętach, bo w Wigilię, rozumiem, że nie ma jak, ale w święta po południu trzeba u babci pilnować Kevina, żeby nie rozpieprzył połowy Nowego Jorku.
Uff, jeżeli jeszcze możecie, pogadajcie z Dziećmi. Może tradycja nie musi stać im kością w gardle. Może jeszcze można uratować te święta, nie zmuszając ich do jedzenia karpia, skoro lubią łososia i
za cenę ziarenka tradycji przywrócić magię świąt.