Ten blog używa ciasteczek, bo jego właścicielka lubi słodycze 😉

wtorek, 31 grudnia 2013

Taki dzień do innych niepodobny

Jeszcze zdążymy naszą miłością siebie zachwycić,
Siebie zachwycić i wszystko w krąg.
Wojna to będzie straszna, bo czas nas będzie chciał zniszczyć,
Lecz nam się uda zachwycić go.*


Wszystko, co robiliśmy razem, było nasze.
Nasza droga.
Nasze wzloty i nasze plaśnięcia twarzą w błoto.
Błędy i z nich nauka.
Sukcesy i chwile w blasku reflektora.
Razem braliśmy na siebie zazdrość i podziw.
Miłość i nienawiść.
Nasza ścieżka nie była usłana różami.
Czasem kolce raniły nogi, a czasem twarz.
Na naszej drodze spotkaliśmy Mądrego Człowieka, który nauczył nas, jak iść razem 'mimo wszystko'.
Szliśmy.
Idziemy. 
Ramię w ramię.
Dłoń w dłoń.
Już dwadzieścia lat.

Za to, że akceptujesz moje popapranie.
Za cierpliwość mimo, że nie zawsze rozumiesz.
Za miłość.
Dziękuję Ci Kochanie

* Edward S. swoim słowem (Grzegorz nie czepiaj się;) towarzyszył nam w tym szczególnym dniu.


 obrazek pochodzi z TEJ strony

Kochani, 
jako, że to już, przyjmijcie najlepsze życzenia.
Żeby ten Nowy był spokojniejszy, piękniejszy i bardziej hojny od Starego, któremu jestem wdzięczna za każdą chwilę, za każdy uśmiech, za każdy drobny dar, czego i Wam życzę oraz tak szampańskiej zabawy na jaką macie ochotę.
Wam również dziękuję, za wspólny rok. Bez Was byłoby jakoś nudno :***

niedziela, 29 grudnia 2013

Sylwester solo

Zawsze walczyłam o to, żeby Sylwestra spędzić radośnie, bo jaki Sylwester, taki Nowy Rok.
W efekcie kończyłam w dziwnych miejscach, z dziwnymi ludźmi, z którymi niekoniecznie chciałam się bawić.Oni udawali, że jest super, a ja chyba nie potrafię udawać.
Czasami było to kameralne grono 'przyjaciół', którzy odeszli razem z opływającym świat Tedem.
Niekiedy zbawiałam świat i urządzałam imprezę u siebie. Nie bardzo zauważałam wówczas nadejście północy.

Od jakiegoś czasu baczniej zwracam uwagę na to, z kim piję wino (każdy chce się napić z sommelierem, zwłaszcza, że On wybiera wino i On płaci).
Ostrożniej dobieram towarzystwo i jest mi z tym lepiej.
Dlatego zdrowa na ciele i umyśle podjęłam decyzję, że Sylwestra spędzę sama.
No... nie do końca.
Po tym, jak przygotuję delikatną sałatkę, schłodzę wino, usiądę w wygodnym fotelu, z kubkiem kawy i Pratchettem w dłoni, poczekam na Teda.
Kiedy wróci napijemy się wina za nasze zdrowie. Zjemy sałatkę, albo nie, pogadamy, albo nie, obejrzymy coś, albo nie i to będzie nasz czas.

Pierwszy raz w życiu będę miała porównanie...
Może się okazać, że mi się spodoba.

piątek, 27 grudnia 2013

Braciszku,

mam nadzieję, że Twoje Święta były magiczne.
Że do kolacji wigilijnej nie wybrałeś tego koszmarnego Rieslinga, którego kupowałeś zawsze, zanim nie spróbowałeś WINA.
Że w kuchni, podczas przygotowań, panowała standardowa głupawka.
Że po kolacji nie spędziłeś dwóch godzin, zmywając, gdyż, jak zawsze, dałeś się wrobić.
Że dostałeś coś, co ucieszyło Ciebie, a nie ofiarodawców.
Mam nadzieję, że wyszedł Ci 'mój' karp, bo zawsze bardzo go lubiłeś.

Mam też nadzieję,  że 'cicha i święta noc' była rzeczywiście cicha, i święta, świętym spokojem.

Dobrego Nowego Roku Ci życzę.
I muzyki, bo ona łagodzi... wszystko.

piątek, 20 grudnia 2013

Jest źle?

Roboty w cholerę.
Zamrażarka stopniowo zapełnia się półproduktami.
Plan jest, ale...
Kolanka jakieś miękkie.
W brzuchu motyle, albo jakieś inne owady.
Zawroty głowy, jak po imprezce.
Motywacja sfilcowana do zera.
I... cztery dni do Świąt.

No i co?
Mam je odwołać, jak Fidel Castro, bo taki mam kaprys?

Zrobię tak.
Młoda właśnie wjechała do domu.
Ted wrócił z pracy.
Ja tu jeszcze tkwię, więc...
Rozdzielę obowiązki.
Każdemu według umiejętności.
Krok, po kroku wszystko da się ogarnąć.
Najważniejsze, żeby nie oszaleć.

Będą Święta, bo zawsze były.
Na przygotowania, na dobry nastrój, na przekór wszystkim 'lastchristmasom' bo muza musi być:
'Jak nie my, to kto?

wtorek, 17 grudnia 2013

Uff

Robótkę 2013 uważam za zakończoną.
Nie wiem, czy jest się czym chwalić, ale obiecałam, więc...


Ponieważ ostatni tydzień z życiorysu wymontował mi wirus, którego sprzedała mi Młoda, mam kilka dni, żeby w domu, oprócz wieńca adwentowego, zagościły święta.


Uwielbiam to. Miało być zaplanowane, a wyszło... jak zawsze.

piątek, 13 grudnia 2013

Dzieci nie lubią Świąt czyli testowane na Młodzieży

Zdziwieni?
Ja też.
Lata rozmów z dzieciakami, w oczekiwaniu na święta i przemycania czegoś więcej niż 'jingle bells', uzmysłowiły mi bolesny fakt.
Dzieciaki szybko zaczynają rozumieć, że prezenty nie równoważą konieczności siedzenia przy stole z ludźmi, którzy na codzień nie mają dla nich czasu. Potrzeba bycia z nimi wyparowuje gdzieś między poniedziałkiem i piątkiem i nie niweluje jej zupełnie niedzielny obiadek na siłę spędzany z babcią, ciocią, wujkiem (niepotrzebne skreślić).
Mojego smutku z racji ich podejścia do świąt nie umiałam ukryć.
Zaczęły się więc wyjaśnienia.
- Proszę pani, ja nie jadam nic z tego, co pojawia się na wigilijnym stole- mówi Jedna Taka- moja rodzina o tym wie, że kolacja będzie dla mnie masakrą, a jednak muszę usiąść do stołu... dla nich. A co oni robią dla mnie? Nawet nie zawalczą o prezent, który mnie ucieszy. Dostaję kasę, bo tak jest łatwiej.
- Może nigdy nie powiedziałaś im czego chcesz?- pytam.
- Powiedziałam, ale słuchawki to głupie, a nowy strój do pływania jeszcze głupsze. Wiedzą lepiej...
Inna dodaje:
- Muszę spróbować każdej cholernej ryby, chociaż, jak jest w piątek ryba na obiad, ja jadam jajko sadzone. Mój młodszy brat patrzy, więc w Wigilię, w nagrodę, żrę tę rybę i rzygać mi się chce ale muszę, bo nie dostanę prezentów. Zaczynam mieć w dupie prezenty, jak mam płacić taką cenę.
- Zastawiają się tradycją- dorzuca Facet- ale ona kiedyś też pojawiła się pierwszy raz i wcześniej nią nie była. Nie lubię zupy grzybowej, ale lubię barszcz. Na klasową Wigilię dziewczyny robią barszcz z uszkami, dlaczego moja mama nie może dołożyć barszczu do listy tego, co szykujemy na kolację, choćby z papierka, przecież i tak robi te uszka do grzybowej?
- Nie jadam słodyczy- dorzuca kolejna Dziewczyna- a oni z uporem maniaka wpychają do prezentów wypełniacze w postaci koszmarków z czekolady i batoników oraz worków z pomarńczami. Pomarańcze są w Biedronce, jak będę miała ochotę, poproszę. To nie komuna. Pomarańcza nie jest prezentem. To tak, jakby w prezencie dać pomidora.
- Tradycja? Jest potrzebna, ale chyba  można ją zmieniać- kontynuje następny Nastolatek. U mnie w domu nikt nie lubi karpia w galarecie, ale taka jest tradycja i mama uparła się, że musi być i już. Wszyscy lubią pstrąga pieczonego, ale musi być karp. Po świętach się go wyrzuci.
- Ze wszystkich potraw wigilijnych lubię tylko ziemniaki od śledzi z cebuką od pierogów. W domu jest coroczna tradycyjna jazda z tego powodu- dorzuca następna Dziewczyna- tradycja przede wszystkim.
- Sama Wigilia jest OK, ale potem jest komisyjne otwieranie prezentów i udawanie, że jesteśmy zachwyceni, że dostaliśmy skarpetki w paski z Rossmana. Kilka lat temu byłam główną atrakcją takiego otwierania- dodaje kolejna Młoda Dama.- Wiedziałam, że w pudełku jest bielizna Triumph, o którą poprosiłam rodziców. Przy stole głupi kuzyn, wujkowie, ciotki, babcia i dziadek, a ja mam zrobić show, może jeszcze przymierzyć? Odmówiłam współpracy. Była ogólnorodzinna afera, bo tradycja musi być. Nikt się mnie kurna nie zapytał, jak ja się czułam. Łatwiej było zrobić szopę.
- Kurcze- dorzuca swoje trzy grosze kolejny Facet- dlaczego nie mogę spędzić kilku godzin z przyjaciółmi. Tworzymy zgraną paczkę. Zawsze robimy sobie małe głupie prezenty. Musimy spotkać się po świętach, bo w Wigilię, rozumiem, że nie ma jak, ale w święta po południu trzeba u babci pilnować Kevina, żeby nie rozpieprzył połowy Nowego Jorku.

Uff, jeżeli jeszcze możecie, pogadajcie z Dziećmi. Może tradycja nie musi stać im kością w gardle. Może jeszcze można uratować te święta, nie zmuszając ich do jedzenia karpia, skoro lubią łososia i
za cenę ziarenka tradycji przywrócić magię świąt.


wtorek, 10 grudnia 2013

Ja wcale dzisiaj nie o tym chciałam

... ale trzeba się odnieść.
Robiąc wczoraj rewolucję na blogu działałam na dwóch komputerach.
Zaczęłam na laptopie w domu, a kończyłam na stacjonarnym w pracy.
Grafika tego w pracy jest bajeczna, bajeczne zatem widziałam kolory.
Do czasu, aż wróciłam do domu...
Kolorki były jakieś trupie, jak napisała Frau, prosektoryjne.
Wówczas zrozumiałam też czego (On się czepia w standardzie, więc początkowo nie zareagowałam, sorry Desper) czepiał się Desper.
Niektórzy dyplomatycznie zauważali 'o, zmiany na blogu', inni otwarcie się cieszyli, że cytryny poszły się wietrzyć.
Ponieważ sama nie wiem, czego chcę, a w zasadzie, wiem, ale chyba muszę sobie ten szablon stworzyć sama, a na to 'no time*, kruca bomba', umówmy się, że jesteśmy w fazie remontu i... nie przyjmuję już skarg i zażaleń.
A teraz idę robić kartki, gdyż wczoraj nie miałam czasu, dzisiaj jest już data, jak wyżej, a ja nie mam kartki dla Tomka, a trzeba się wznieść na wyżyny tyflograficzne**, czy jakoś tak.


*  casu ni ma
**umożliwiające Mu 'zobaczenie' jej mimo, że nie widzi

poniedziałek, 9 grudnia 2013

Tadam! ;D

Dreamu ma ADHD.
Jak nie dzierga, nie plecie, nie klei, odczuwa zespół odstawienia.
Po jakimś czasie nawet Ted zrozumiał, że machając łapkami, Dreamu odpoczywa w głowie.
Tak nauczyliśmy się razem oglądać TV.
- Patrz, teraz będzie ważne- mówi Ted i Dreamu patrzy. We wszystkich innych przypadkach ogląda jednym okiem oraz uchem.
Co czynią obecnie dreamowe łapki?
Efekty w nowej zakładce 'dreamowe dziergawki'.
Tu jeden na zachętę.



P.S.
Tego jest znacznie więcej, ale nie ma czasu na zabawy w fotografa.
Sukcesywnie będę uwieczniać i dorzucać kolejne, ku uciesze własnej... a mam nadzieję, że Waszej również.

niedziela, 8 grudnia 2013

O tym dlaczego chwilowo przestałam robić kartki czyli prezent od Mikołaja

Czy dorośli mają prawo marzyć o prezencie na Mikołaja?
A dlaczego, kurczę, nie?

Wyobraźcie sobie piątkowy wieczór.
Kaswery za oknem odczynia hołubce.
Ja zmęczona, o 20 wracam do domu.
Ted wpada chwilę po mnie.
Nic nam się nie chce, ale trzeba coś zjeść.
Z lodówki wyjmuję torbę z, kupionymi wcześniej w pobliskim garmażu, ruskimi pierogami.
Nienawidzę tego, ale piątki już takie są.


Dzwoni dzwonek do drzwi.
Nie mam siły na gości.
Jesoo, jakich gości?
Ted podchodzi, otwiera i... zamiera w bezruchu z rasowym baranem na twarzy.
Ruszam, żeby zobaczyć, co się stało.
Kiedy docieram do drzwi w objęciach Teda tonie nasz mikołajowy prezent.
- Chciałam zrobić prezent sobie i wam, mówi, zmarznięta, zmęczona i szczęśliwa...
Pierogi dzielimy na trzy. Chyba już nie jestem głodna, a na pewno nie jestem zmęczona.

Mam w plecy osiem kartek.
Nadrobię to.
Dziękuję Ci Mikołaju ;D
Muzyczka ilustracyjna jest mooocno adekwatna.

piątek, 6 grudnia 2013

Histeryk

Niby mężczyzna, ale jak baba.
Jęczy, szlocha, drzwiami trzaska.
Obraża się, odchodzi, ale zaraz wraca, żeby urządzić kolejną jazdę.

Kuźwa, Ksawery, ogarnij się, bo drzewo, na które patrzę z okien salonu, może nie wytrzymać Twoich fochów. A jak piźnie, moje okna mogą dzielnie tego nie znieść.

Ja już nawet nie wspominam, że Pan Obrażalski wczoraj po 23 zarządził spanie w połowie województwa, gdyż zgasił światło.

Idę robić kartki, bo nie wiem, co Pan Oszołom wymyśli wieczorem ;D

wtorek, 3 grudnia 2013

Na myśli różne...

...najlepsza jest praca.
Sprzęty i pomoce nabyte.
Dłonie gotowe.
Młodej nie ma, dam radę sama.
Rozpoczynam Robótkę 2013.
Nic nie sprawia mi tyle radości, co myśl, że gdzieś tam, moje wypociny spowodują uśmiech.
Wam też polecam tę zabawę.
Konkrety TU
Do dzieła!!!

sobota, 30 listopada 2013

Tłumacz potrzebny od zaraz

Nie, nie dlatego, że mi nagle wyparowała wiedza językowa.
Potrzebuję kogoś, kto, w logiczny sposób, wyjaśni mi pewne zjawisko.
Cóż bowiem kierowało osobą, która rozjebawszy na części niedokurwazłóżenia dobrze funkcjonującą rodzinę (moją rodzinę), wysyła mi teraz życzenia imieninowe?
Może to jest informacja 'jestem ponad to'- ale ponad co?- ja się kurwa uprzejmie pytam.
Może, 'jesteś nadal dla mnie ważna', tylko po co była ta cała szopka, że mnie nie lubi i nie życzy sobie przebywania w moim towarzystwie.
Może, 'zrobię to dla ciebie mężu'- no ale komu ona składa te życzenia?- komuś kogo odstrzeliła z życia męża forever?
No i najważniejsze, życzenia, wysłała mi w dzień imienin, więc przyszły lekko po czasie. Jak zatem mam interpretować ten fakt? 'Mam cię w dupie, bo zapomniałam, ale se jednak przypomniałam to ci wyślę, znaj chamskie serce'?

Już myślałam,  że mam to za sobą, ale widzę, że się nie odpieprzy i będzie, od czasu do czasu, obracała tym widelcem, który mi zamontowała w oko, żeby nie przestało mnie boleć.

Wiem zdziro, co to ból, wbiła mi się kiedyś drzazga w palec.

Przepraszam za ten mało relaksacyjny wpis z epitetem na epitecie.
Ufff, już mi lepiej.

Ja już to chyba grałam, ale tak mi się jakoś kojarzy, nieodmiennie.

wtorek, 26 listopada 2013

Jesień...

delikatnie daje do zrozumienia, że to już koniec.
Północny wiatr goni chmury, jak oszalały.
A jeszcze tydzień temu było tak pięknie.







Ale może to tylko dlatego, że szło się łapka w łapkę, uśmiech w uśmiech...

Skńczyłam moją terapię kręgosłupową.
Na imieniny dostałam matę do ćwiczeń.
Od Marii zestaw wygibasów codziennych, zaplanowanych specjalnie dla mnie.
- Ja wrócisz w grudniu, będę wiedziała, czy ćwiczyłaś- zagroziła na pożegnanie.
Ekhhh, jutro zaczynam, no bo co mam robić? ;DDD

sobota, 16 listopada 2013

Ogłoszenie takie

Wiem, że dostałam nagrodę, dzięki Polly ;D (reszta się śmieje).
Na odbiór nagrody w swoim stylu i żeby tradycji stało się zadość, potrzebuję czasu, którego nie mam, niestety.
Tak sobie pomyślałam, że podzielę się z Wami swoją inspiracją na ten czas. Bo mimo, że cytują mnie, jak klasyka jakiegoś, wolałabym jednak cytować lepszych (co nie znaczy, iż uważam, że mój cytat był gorszy ;D).
Et voila

*
 obrazek pochodzi z TEJ strony.


Zaraz się ogarnę, co nie znaczy, że uspokoję.
Zapierniczam, bo jak pracuję myśli mi się lepiej...
A myślenie ma przyszłość, albo jakoś tak.

*Natchnienie istnieje, ale kiedy przyjdzie, musi zastać cię zapracowanym- to oczywiście bardzo dowolne tłumaczenie ;D

piątek, 8 listopada 2013

Spotkanie drugie...

czyli naprawy mnie ciąg dalszy.
Jako, że mój prezent imieninowy ma charakter długofalowy, wczoraj skonsumowałam jego kolejny kawałek.
Wszystko, co dotychczas robiłam, żeby sobie pomóc (za radą wykwalifikowanych służb medycznych nawiasem mówiąc), okazało się o dupę potłuc, bo nie z kręgosłupem mam problem.
Wszystkim moim plecowym (plecnym... jakoś tak) dolegliwościom winne są, excusez le mot, przeprosty.
Moje pierwsze spotkanie z Panią Marią miało na celu nie wystraszyć mnie, wczorajsze już leczyć.
Leczenie było, delikatnie mówiąc, inwazyjne.
Niby nic się nie działo, ale jak wsiadłam do samochodu, Ted popatrzył na mnie i zapytał, czy wszystko jest OK.
Nie wiem, czy było.
Nadal nie ma efektów w postaci fajerwerków, ale wiem, co mam zrobić, jak pracując długo, czuję dyskomfort. To, co robiłam wcześniej, tylko mi dopierniczało.
Pozostając z niezmiennym wnioskiem, że człowiek uczy się całe życie, udaję się do pracy.
Oraz nadal uważam ten prezent, za najpiękniejszy w życiu, chociaż wczoraj nie byłam tego taka pewna ;D

wtorek, 5 listopada 2013

Awaryjnie z dedykacją


27.10.2010r. na moim starym blogu pojawił się ten oto tekst. Dzisiaj, po trzech latach mogę powiedzieć, że ‘to działa’. Przekazuję go wszystkim, którzy go potrzebują, a najbardziej...
Ty, Marudo wiesz, że to dla Ciebie ;D
Taka muzyczka skojarzyła mi się, na temat.

Nowy sport zaczęłam uprawiać.
Sport ten jest o tyle dziwny, że chodzi w nim o to, żeby czegoś nie robić.
W jeździe na rowerze, chodzi o przyjemność jazdy.
W pływaniu, o ruch w wodzie.
We wspinaczce skałkowej o tę satysfakcję na górze.
W moim sporcie trzeba czegoś zaniechać.
To dobry sport.
Dla leniwych. 
Robisz NIC.
Chciałabym podzielić się z Tobą jego nazwą.
Ale on nie ma nazwy.
No bo można powiedzieć biking, swimming, climbing i jak tu się wyrazić...?
Niejęczajting?
Chodzi o to żeby nie jęczeć, znaczy.
Myślisz, że to łatwy sport?
A gów...  wcale nie!
Ileż to razy trzeba gryźć się w język, żeby nie wyjęczeć.
Pięść zaciskać, żeby nie myśleć jęcząco. ( nie jęczę! )
Sportem nazwałam sobie niejęczajting, gdyż sport, to zdrowie.
A niejęczenie przynosi same korzyści.
Dla głowy.

NJ- trening pierwszy

Na początek muszę zastrzec, że nie jestem fachowcem w tej materii  i piszę jedynie o swoich doświadczeniach, żeby nie było, że zbawiam świat, czy jakoś tak.
Na pierwszy trening wybieram dowolny dzień.
Nie musi być słoneczny.
Parasol nie przeszkadza
Idę przed siebie.
Umysł ludzki już tak ma, że nie zadowala się pustką. 
Kiedy idę moje myśli biegną do ostatnich wydarzeń, jakichś wspomnień,  może planów.
Myśl niepilnowana zaczyna fikać koziołki.
Przynosi obrazy, których pamiętać nie chcę.
Krąży wokół wydarzeń, które źle się kojarzą.
I... tak nakręca się kobieta , Panowie.
W głowie toczę rozmowę, zamiast milczeć...
Kłótnię prawie.
Stop!
To miał być trening.
Jeszcze raz.
Umysł ludzki nie znosi pustki. 
Nie można dopuścić, do szalonego biegu myśli.
Trudne?
A czy ja mówiłam, że będzie łatwo?
Zajmuję głowę...
Mój Gur powiedział mi kiedyś:
-W twojej głowie żrą się dwa psy, czarny i biały, jak myślisz, który wygra?
- Nie wiem- nie wiedziałam ;o)
- Ten, którego lepiej karmisz.
Karmię białego psa...
Jak ogarnąć myśli, żeby były jego pokarmem?
To już Twój problem.
Ja myślę o tym co otacza mnie dobrego.
Jak się tak dobrze rozejrzeć, jest tego sporo.
Są powody do dumy i wdzięczności.
Uśmiecham się do tych myśli.
Dziękuję za to, że jest się z czego cieszyć.
Biały pies jest syty.
Trening skończony...
Ale pamiętaj, jak zostawisz pole czarnym myślom, czarny pies podniesie łeb.
Czy ja pisałam, że to sport dla leniwych?
Kłamałam :o)
Orkę uprawiam, jak na kamienistym polu pod lasem.
Są tacy, którzy mnie pilnują ;o)
Nie jęczę.
Dziękuję.
Za uwagę też ;o)))

P.S.
Wybaczenia upraszam za przydługość, ale spakowałam tu dwie notki.
P.S.2
Ciągle jeszcze nie jestem fachowcem, ale każdy dzień zbliża mnie do celu ;D

niedziela, 3 listopada 2013

Tak się nagle zrobiło

... melancholijnie.
Złoto-rudo.
Wilgotno w powietrzu.
Dym z nagrobnych zniczy jeszcze szczypie w oczy.
W tiwi żegnają Wielkiego Człowieka.
I żeby nie wiem co zabawniego o Nim mówili, zrobiła się jesienna zaduma.
Młoda pojechała.
Przez chwilę w domu znowu było Jej pełno.
Tu smokowany żakiet, tam rysunki, jeszcze gdzieś worek 'skarbów' z lumpa.
Każdy fatałaszek zaraz dostanie nowe życie.
Nową jakość.
Ted w pracy.
Kubek herbaty jabłkowo-figowej grzeje dłonie.
Swiss Jazz sączy się z głośników, a ja zapadam się w czekoladowy brąz.
Jesień jest dziwną porą roku.

Nastrojową, jak muzyka. 


P.S.
 Dla Frau i innych, których to zaciekawiło, Młoda posłużyła się techniką z obrazka. Mam tylko wrażenie, że na aksamicie wyszło jakoś ładniej, albo Ona jest bardziej wprawiona.


piątek, 1 listopada 2013

Myśli biegnące

... wstecz zajmują moją głowę w takim dniu, jak ten.
I staję się nagle dzieckiem.
Uśmiecham się, chociaż po chwili łza po policzku.
I wiem jedno.
Czas leczy rany ale potęguje tęskonotę.
I tylko nie wiem do końca, czy tęsknię za bezpieczeństwem ramion.
Uśmiechniętymi twarzami?
Czy beztroską dzieciństwa?
Nie mogę zapalić Im światełka, ale pamiętam zawsze.
Nie tylko dzisiaj,.

środa, 30 października 2013

Zaopiekowana czyli prezent

- Kochanie mam dla ciebie prezent z okazji imienin- powiedział pewnego dnia Ted.
- Ale ja nie mam w tym miesiącu imienin- poinformowałam go, jakby nie wiedział.
- Wiem, ale cierpisz dzisiaj i nie zamierzam czekać do imienin, żeby coś z tym zrobić- ten argument mnie zastrzelił.
- Co to za prezent?
- Spotkanie z rehabilitantką.
- Wiesz, że nie lubię masaży...
- ...nic nie mów, zanim nie wysłuchasz- tu popłynęła opowieść, jak to jest mu źle, że męczę się i nie śpię, bo mnie boli, i że ma namiary na sprawdzoną panią, która ma podobne sukcesy w rehabilitacji, jak ja w edukacji. - Daj mi znać, kiedy będziesz gotowa, zadzwonię i cię umówię- dodał.
- Nie dostaję wyboru- fuknęłam.
- Nie, nie pytam CZY będziesz gotowa, tylko KIEDY- odparował z uśmiechem.

Bicie się z myślami, zakłócały ataki bólu, więc przegrałam.

Pierwsze spotkanie z Panią nastąpiło dzisiaj.
Było dziwnie, relaksująco, nie bolało.
Teraz... też nie boli.
Pani nie twierdziła, że naprawi mnie po jednym spotkaniu.
Umówione jesteśmy na następne.
Do imienin będę już śmigała, jak przeciąg.

Jeszcze nigdy nie dostałam takiego niesamowitego prezentu.
Nie lubię niespodzianek, ale ta zaczyna mi się podobać.

Dziękuję muzycznie.

niedziela, 27 października 2013

Leje

Zawsze mi się wydawało, że jak już popadnę w rutynę- umrę.
Ja, dusza artystyczna, zawsze potrzebowałam ruchu, zmian i wiatru we włosach, żeby funkcjonować.
Takim wiatrem przez wiele lat była Młoda.
Jej, wygłaszane o 22, hasła w stylu 'mamo, nie dam rady, pomóż'- trzymały mnie przy życiu.
Cóż, teraz Ona musi liczyć na siebie, a ja musiałam poszukać sobie nowego wiatru.
O tym najważniejszym jeszcze nie mogę... napiszę, jak zyska właściwą formę.
Tym wiatrem okazała się być rutyna, co mnie początkowo przeraziło, potem rozśmieszyło, a teraz... jest mi z tym dobrze.
Mój dzień zaczyna się od ciepłej myśli kierowanej ku Ewie, bo od Niej dostałam coś, co ma go za zadanie rozbujać- muzykę. 15 minut w słuchawkach i akumulatory zaczynają się ładować, a potem...
Nie myślałam, że do tego kiedyś dojdzie- miała być joga, ale z pewnych względów nie jest- jest zumba ;o)
Muza na full i... (co ja mam dzisiaj z tymi wielokropkami?) jedziemy z koksem. Niestety pobliski klub fitness oferuje zumbę tylko w godzinach mojej pracy, ale od czego są kumple. A szczególnie Jedna Wariatka, która miała już nieszczęście doprowadzać mnie kiedyś do porzątku. Podrzuciła mi płytkę z kilkuminutowymi sesjami i już robię trzy.
Ha! Mój kręgosłup początkowo protestował, jak wariat, ale chyba zrozumiał, że przegrał i, ku mojemu zaskoczeniu, siedzi cicho. Może dlatego, że na deser dostaje ćwiczenia McKenzie (kto ma problem z kręgosłupem, ten wie)
Potem jest śniadanie, kawa i może się dziać.
Moja godzina jest tylko moja, nawet najmojsza i teraz to ona trzyma mnie przy życiu.
Czasem, tak, jak w piątek, znowu coś się wali, ale za kilka dni się naprawi, gdyż tak postanowiłam.
A wracając do tytułu posta- niech leje, w końcu jesień jest, albo jakoś tak
Muzyczka z przesłaniem... dla wszystkich, a szczególnie dla Jednej Wioślarki ;D


piątek, 25 października 2013

Telefon na koniec dnia

- Pani Dreamu, mówiła pani Wojtkowi, że jutro możemy zamieszać w planie, bo on ma pojutrze zawody, a nie chciałby rezygnować z zajęć u pani- usłyszałam w telefonie, wczoraj wieczorem.
- Możemy. Tak jak mówiłam, zapraszam go na 17:15, a dziewczyny podskoczą nam o godzinę do góry.
- Bardzo pani dziękuję- mama na to- on tak lubi zajęcia z panią. Oprócz tego, że zajęcia są ciekawe, lubi panią zwyczajnie, jako człowieka.
- Miło mi- ja na to, lekko zmieszana, gdyż nieprzyzwyczajona do pochwał.
- Ja się pani muszę do czegoś przyznać- mowi mama ze skruchą- oni wrócili do pani Magdy na jedną godzinę w tygodniu.(cala trójka chodziła do niej, zanim mama znalazła mnie, ale pani urodziła dziecko, a mama nie chciała pozbawiać ich dopływającej z boku wiedzy), ale już nie bardzo im się tam podoba... bo mają porównanie.
- Cóż ja mogę na to powiedzieć- trzeba było jakoś zareagować- możliwe, że my, jako firma, mamy większe możliwości (albo mnie się bardziej chce- ale tego już nie powiedziałam).
- Nie wiem, możliwe, ale rozmawiałam z każdym oddzielnie i każde z nich potwierdziło, że zostają u pani. Muszę się teraz wymiksować z tamtych zajęć.
- Wymiksować? Ależ to przecież pani pieniądze i pani decyzja, komu pani płaci.

Rozmowa potem zeszła na Młodą i wybory Wojtka, ale zrobiło mi się dobrze wokół serca.
To taki skok motywacji, jakby mi się na chwilę przestało chcieć.

środa, 23 października 2013

Pod wpływem

"W zi­mie, kiedy na dworze jest mi­nus dziesięć stop­ni, wle­wam do ter­mo­su gorącą zupę i idę na mecz piłkar­ski. Dwie godzi­ny później na­dal jest zim­no jak diab­li, ale gdy ot­wieram ter­mos, w środ­ku jst go­raca zu­pa. Zgadza się? Po­tem, w środ­ku la­ta, kiedy na dworze jest plus czter­dzieści, wle­wam do te­go sa­mego ter­mo­su zimną le­moniadę. Dwie godzi­ny później, gdy umieram z gorąca, ot­wieram go i w środ­ku na­dal jest zim­na le­moniada. Mam do was py­tanie: Skąd ter­mos wie?"

- Mamuś, jutro przyjeżdża Dude i wyciąga mnie na spotkanie ze swoim ulubionym pisarzem- rzuciła wczoraj Młoda.
- I co, tak się dajesz? Przecież nie znasz gościa?- odrzuciłam zaczepnie.
- Nic nie rozumiesz, gdybym ja jej powiedziała 'idziemy na pokaz mojego ulubionego projektanta', rzuciłaby wszystko i poszłą ze mną. Mam wejściówki. Idziemy i już. O 16 odbieram ją z dworca.
- A ten gość ma jakieś nazwisko?- dociekałam, jak, nie przymierzając, matka jakaś.
- Tak, Jonathan Carroll, jest taki, jak Pratchett, tylko bardziej...
- Tak, to mówi mi wszystko ;D

Resztę powiedział mi wujek Gugel i... mam nadzieję, że Młoda na spotkaniu kupi jego najnowszą książkę (od czegoś trzeba zacząć:).Jeżeli nie, kupię ją sobie sama.
Lubię, jak ktoś za mnie zastanawia się nad tym, co mnie też nurtuje, nawet, jeżeli nie udziela mi odpowiedzi.

piątek, 18 października 2013

Dreamu (dupa nie) ogrodnik ;D

W rogu orodu moich Dziadków rosła grusza.
- Nie owocuje od kilku lat- powiedział kiedyś Dziadek przy obiedzie- trzeba ją będzie wyciąć.
- Daj mi rok- porosiła Babcia- jeżeli w przyszłym roku nie będzie owoców, wytniemy ją.
Grusza jest tam do dzisiaj. Babci i Dziadka już nie ma, a ona owocuje. Wiem to, bo nadal mieszka tam moja Ciocia.
Moja Babcia była mistrzynią świata kur domowych. Umiała wszystko. Uratować roślinkę, zrobić wino (z winogron, bo tylko taki napój alkoholowy jest winem), zrobić pasztet w gęsiej szyi, upiec najlepszy tort, przerobić marynarkę Dziadka na damski żakiet i... milion innych rzeczy. Mówiła po francusku i niemiecku. Była najcieplejszą osobą jaką kiedykolwiek znałam.

Obawiam się, że (mimo, iż nasze Dziecko i jej kumple uważają, że ja jestem mistrzynią w pieczeniu drożdżówek, robieniu pizzy i grzanek z parmezanem, umiem wszystko oraz rysować) nie mam przy Babci szans.

Nooo, rosną mi kwiaty i zioła na balkonie, roślinność w mieszkaniu i biurze, ale w tym roku dałam ciała.
Sie Tedowi zamarzyła papryka własna, ostra.
- Jak będę rbił penne, dodam świeżej- powiedział.
Zagapiłam się w styczniu czy lutym z wysianiem papryczek. W kwietniu staliśmy się dumnymi posiadaczami dwóch mini krzaczków. Zamieszkały na balkonie i... nic.
Kwiecie rosło, zioła rosły, a one nic.
Gdzieś tak w lipcu zaczęły wypuszczać nowe listki. Pod koniec sierpnia zaczęły im one... opadać. No jesień ;D
We wrześniu, kiedy zupełnie miałam je już gdzieś, zakwitły.
Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, kilka kwiatków zechciało uprzejmie nie opaść.
Na dworze jest już zbyt zimno, stoją więc moje papryczki przy oknie balkonowym, a szyba robi im za okienko od szklarni.
Owoce mają ;D Trzy!
Ciekawe, czy dojrzeją, czy opadną.
Warunki mają piękne. Słońce im świeci, muzyka gra...
No dupa ze mnie, nie ogrodnik.
Babciu- przepraszam ;D



środa, 16 października 2013

Lot na czarnym smoku

Generalnie nie mam problemów z opanowaniem nowych sprzętów.
Generalnie...
Jakiś czas temu, po raz czwarty oddałam do serwisu mój telefon, który, w międzyczasie, zdążyłam znienawidzić. Ileż można konfigurować telefon, żeby zaraz potem łaskawie się na mnie obrażał?
Po kilku dniach miły pan z serwisu zadzwonił z informacją, że telefon umarł, ja ja miałam chwilę, żeby odtańczyć sambę na jego grobie, ale zaraz potem dotarło do mnie, że on mi w zamian proponuje smartfona.
Cóż, i tak długo się broniłam.
Smartfon dotarł w ubiegłym tygodniu, nie miałam jednak czasu przyjrzeć mu się bliżej.
Wczoraj padł ten stary...
I nagle okazało się, że zwykłe przełożenie karty nie wystarczy bo to... inna karta jest.
Pan w salonie radośnie wydał mi nową, zapominając przy tym o informacji, że blokuje tę starą.
Na 5 minut przed rozpoczęciem zajęć sama na to wpadłam.
Kontakty kopiowałam już przy wdzięcznej pomocy ucznia.
Przełożenie karty nastąpiło szybko i...
Wszyscy uwzięli się na mnie, śląc smsy i wydzwaniając.
Poczułam się, jakbym dosiadła czarnego smoka i zupełnie nie wiedziała, gdzie to ma panel sterowania.
Smok niby gadał do mnie w języku który znam, ale jakoś tak nie ogarniałam, czego chce. I dlaczego w ogóle czegoś.
Pracę skończyłam o 20, wpadłam do domu coś zjeść i zamęczyć smoka.
W międzyczasie ostatnia uczennica (koleżanka btw) oświeciła mnie co mogę, a czego nie mogę, bo ona też tak ma... 'masz tylko dzwonki telefonu, ciche to jakieś, nie możesz skorzystać z muzy na karcie pamięci'.
Ja? Nie mogę?
No way!
Dzisiaj od rana czarny smok leży potulnie obok mnie.
Gada po polsku, dzwoni 'moimi' dzwonkami, budzi 'moim' budzikiem. Młoda dzwoni inaczej niż wszyscy, a wszyscy fajną muzą.
I kiedy na ekranie startowym pojawiły się wojownicze żółwie ninja (kiedyś dla żartu ustawione mi przez Młodą) poczułam, że to jest mój smok.

Ufff

I wiecie co? Ustawiłam sobie na ekranie głównym listę zakupów.
Już nigdy nie będzie w sklepie akcji 'Kto ma listę zakupów? Nikt, została na stole w kuchni'.
Noooo chyba, że na stole w kuchni zostanie czarny smok ;o)

piątek, 11 października 2013

Dreamu się dziwi

Dlaczego
odrobina dobrej woli budzi falę podziękowań
ruszenie tyłka z fotela budzi zachwyt
zrobienie czegoś bardziej powoduje oklaski

Dlatego
że w swoich muszlach zamknieci na sto spustów nie pamiętamy
że obok mieszka Człowiek
ze swoimi łzami bólem radościami

I nasze się ruszenie
jednym gestem drobnym jak kilka groszy
otrze te łzy
rozgoni chmury

Czy nie jest łatwiej
płakać
i śmiać się
razem?

P.S.
To jest mój komentarz to dyskusji, którą, swoją notką, kilka dni temu u siebie wywołała Emka.

Jest tylko jeden kawałek ilustrujący to, co napisałam  TADAM ;o)

środa, 9 października 2013

Studenckie opowieści part one

Wypuszczenie spod skrzydeł dziecięcia powinno być traumą dla obu stron. Tak mówi książka.
Syndrom pustego gniazda i te kurcze pe.
Dziecko zagubione w wielkim mieście, rodzic przesiadujący w pustym pokoju dziecięcia i... łzy.
- Siadasz czasem u niej w pokoju?- zapytała mnie B- bo ja siadałam.
Odpowiedź 'nie mam czasu' trochę ją zszokowała.

No nienormalni jesteśmy chyba.

Miasto przygarnęło Dziecię swoją ciepłą dłonią i ogarnia je coraz sprawniej, chociaż z racji studiów na dwóch uczelniach, czasem zdarza jej się jeszcze zapędzić w nieznane rejony. Słuchając jednak, jak rzuca nazwami, znanych nam, dzielnic uśmiechamy się szeroko.
- Moja szkoła jest najlepsza- mówi rozgorączkowana. Ma porównanie, bo mieszka z dziewczynami z innych uczelni. Wychodząc z zajęć, dzwoni i opowiada. A my słuchamy... z takimi samymi gwiazdami w oczach.

Po dwunastu latach czekania nasze dziecko znalazło się w miejscu, w którym chciało być, o którym marzyło i o które zawalczyło samo. Najważniejsze jest jednak to, że miejsce to z każdym dniem zaskakuje ją i nas, coraz bardziej i... nie zawodzi, jak poprzednie placówki edukacyjne, które, jak obiecały skuteczne i  nowatorskie metody nauczania to... obiecały.

I Młoda i my wiemy, że będzie ciężko, ale pierwszy raz w życiu widzimy, że jest o co walczyć.

Nie ma czasu na łzy. Trzeba zapier...
Damy radę, jak nie my to kto?
No i muza... która i Ją i nas bawi do łez.


poniedziałek, 7 października 2013

Bezczelny spam

Bezczelny spam jest wówczas, gdy ktoś wmawia mi, że rzecz, usługa... coś, co ma on, jest mi niezbędne do życia, za cholerę nie wiedząc kim jestem i co mnie interesuje.
Bezczelnym spamem jest poczta stwierdzająca, że potrzebuję wiagry, odchudzania, kredytu, magnezu, nowego samochodu i innych temu podobnych gadżetów.
Kiedyś pisała o tym FrauBe.
Wiem, co jest dla mnie dobre, a jak przez chwilę zgłupnę i zniewiem (uwielbiam neologizmy), to zapytam lub poproszę.
I tak się też stało, że poprosiłam.
I dostałam.
I zachwyciłam się.
I tu moja notka przestaje być spamem, bo nie twierdzę, że tego potrzebujesz. Nie wmawiam Ci tego, jak dziecko w brzuch.
Ale gdybyś kiedyś potrzebowała/ potrzebował pięknego prezentu, zrobionego na zamówienie, wyjątkowo starannie i z dbałością o Twoje zadowolenie to jest KTOŚ, kto coś takiego dla Ciebie uczyni łapmi swemi zdolnemi.
Popatrz.









Dzięki Nattu.
Zamawiałaś fotki.
Et voila ;o)

P.S.
Młoda pokochała go od pierwszego wejrzenia. Przychlasnęła do niego muffinkę, gdyż jest śliczna.

piątek, 4 października 2013

Szukam brata...

uczciwego znalazcę proszę o zwrot.
Nie mam go od jakiegoś czasu, ale ostatnio już oficjalnie.
-Pozostańmy tylko przy zdawkowych kontaktach- powiedział.
Co go tak rozjuszyło?
Po rozmowie z Tedem chyba pogadał sobie z żoną, a ta przysłała do Teda kartkę urodzinową z dopiskiem, że zawsze będziemy u nich mile widziani (pamiętacie? nie lubi nas i źle się u nas czuje i powiedziały mam to jej dzieci).
Zaraz potem były jej imieniny, Ted odbił piłeczkę. Jego dopisek brzmiał: 'zrobiłaś ten bałagan, szkoda, że nie masz go odwagi sprzątnąć osobiście'.
Mój brat dostał szału, zadzwonił i zwymyślał mnie. Proponowałam mu rozmowę z Tedem, ale nie chciał. Na koniec rzucił słuchawkę.
Well... teraz nie mam brata i problem, bo tam jest moja Mama.

I kiedy już myślałam, że większość ludzkości to kretyni przeczytałam notkę jednej z Dziewczyn.
Zrobiło mi się ciepło wokół serca.
I wiem, że są jeszcze normalni ludzie, z sercem we właściwym miejscu.
Mówiący 'dziękuję' za drobiazg.
Uśmiechający się tak, że wieczór na północy mi się rozświetlił, po usłyszeniu głosu w telefonie.

Nie będę walczyła tam, gdzie mnie nie chcą.
Bo są takie miejsca, gdzie jednak chcą.

środa, 2 października 2013

... i żyli długo i szczęśliwie

Na czerwonym świetle, przy przejściu dla pieszych, stoi para. Starsi państwo.
Już z daleka widać, że pan gorączkowo o czymś rozprawia.
Podchodzę bliżej i słyszę:
- Ile można czekać na zielone światło? Co za idiota organizował ruch w tym mieście?
Patrzy na trzymaną w dłoni gazetę:
- A ci to się tylko gżą za nasze pieniądze.
Dysktetnie rzucam okiem na prasę: Fakt.
Zerkam na panią, stoi ze spuszczoną głową, pół kroku za mężem. Nie uspokaja, nie łagodzi...
Pan pospiesznie przerzuca strony i wykrzykuje jeszcze:
- O! I znowu papierosy podrożeją!

Ruszamy, bo w międzyczasie idiota ustalił jednak, że czasem zapali się światło zielone.
Ostatni raz spoglądam na panią. Tym razem patrzy mi w twarz. W jej oczach widzę bezsilność.
- Chodź, zobaczymy, jak wygląda ten nowy sklep- rzuca za siebie jej mąż.

I tak sobie myślę, że nikt z nas nie zasłużył na takie 'długo i szczęśliwie', bo szczęśliwie dla kogo?
Nachodzi mnie jeszcze pytanie, dlaczego pani nie wepchnie panu tej ambitnej prasy w gardło i nie pójdzie na spacer, do kina, do kościoła, na wykłady uniwersytetu III-go wieku, gdziekolwiek, byle bez niego?

I tylko mam nadzieję, że Ted nigdy nie zacznie czytać Faktu.
Muzyka, jakże adekwatna.

niedziela, 29 września 2013

O marzeniach, jak u Miśki będzie...

bo trzeba artykułować, żeby dostać ;o)
Miśka pisała ostatnio, że wysłali z Grześkiem smsa do swojego ulubionego radia i wygrali zaproszenie do pierogarni.
Kilka razy, głupim smsem i mnie udało się wygrać płytkę w 'moim' radio.
Otóż ostatnio wczoraj.
Siedzę sobie osamotniona we domu. Młoda edukuje się już w dużym mieście, a Ted pracował do późna, i nagle słyszę zagadkę muzyczną.
Śpiewa Bon Jovi ale pod nim muza jakaś nie taka. Pada pytanie, kogo panowie zmontowali z Johnem, a na mnie spływa olśnienie, bo to Careless Whispers i nawet zgrabny montaż.
Szybki sms i... zapomniałam o nim, bo głowę miałam zejętą tysiącem myśli, a ręce jedną taką pracą.
Po jakimś czasie dzwoni telefon, dziwny numer. Odbieram i we własnym uchu słyszę jednego ze swoich ulubionych dziennikarzy, zwracającego się do mię po imieniu.
Se nie myślcie, że to już.
O zestaw płyt musiałam walczyć z jakimś kolesiem i... (jako, że miałam to zupełnie w dupie) wygrałam ;o)))
Teraz czekam na kuriera i modlę się, żeby to nie była jakaś Lady Zgaga ;o)))
No, a teraz przejdźmy do marzeń.
W komentarzach pod tekstem Miśki wszyscy pisali, żeby zagrała w totka, bo ma szczęście.
Well, mogę nawet zagrać... ale bardziej mnie interesuje to, co stało się potem.
Potem KTOŚ spełnił marzenie Miśki i obdarował Ją Bajorem.
Świecie, Universie czy inna Siło Sprawcza, ponieważ nie mogę już być na koncercie Pink Floyd, poproszę o U2.
Przesadziłam?
Mam to w dupie, a ponieważ mam to w dupie... liczę na pozytywne rozpatrzenie swojej prośby ;o)))

P.S.
Byłam u Mamy.
Jest stabilnie- tylko tyle i aż...

wtorek, 17 września 2013

Niespodzianka, czyli jak wypróbowałam jeden przepis

Lubię gotować.
Byle było prosto.
Spędzenie pięciu godzin w kuchni, żeby przygotować posiłek mnie nie interesuje, chyba, że jest do impreza, a wtedy mogę siedzieć w kuchni całą noc.
Zajrzałam w sobotę do Kate, a tam przepis na 'deser na pożegnanie lata'.
Wyglądał pięknie, był prosty, więc dołączyłam do menu na niedzielny obiad, z okazji urodzin Teda.
Już próba, paluchem z michy, mnie oczarowała, podobnie, jak resztę kibiców (bo trzeba Wam wiedzieć, że od tygodnia jest nas czwórka, ale o tym, jak mi wkurw przejdzie).
A Kate pisała, że magiczna harmonia smaków...
Nic jednak jeszcze nie wskazywało na to, że mnie olśni.
Oświecenie przyszło po obiedzie (jak się deser schłodził).
Pierwsza łyżeczka i...
Fajerwerki w ustach!!!
Tego smaku szukałam od lat!!!

Kiedy byłam jeszcze małym, szczęśliwym glutem, tradycją mojej rodziny i zaprzyjaźnionych z nią cioć i wujków było spotkanie w samo,  niedzielne, południe, w kawiarni Staromiejskiej. Dorośli pili kawę i koniak, dzieci starsze jadły lody, a glut, wiecznie obsmarkany, dostawał Krem Sułtański. Czasem był on cały biały, z wiśnią na czubku, czasem łaciaty, jak krowa, a czasem z rodzynkami w alkoholu (wtedy wyjadał mi je brat;o).
Nie protestowałam, że nie dostaję lodów.
Cały tydzień czekałam na niedzielę.
Już nigdy potem nie czułam tego smaku, aż do tej niedzieli.
Nie sądzę, żeby wówczas w składzie był jogurt, raczej kwaśna śmietana, ale smak się zgadzał.
Na chwilę stałam się małym Dreamem.
Bez bólu w plecach, mamy w szpitalu, obrażonego brata, kredytów, VATów, PITów i innych 'radości'.
Dziękuję Ci Kate ;o)

P.S.
Stan Mamy bez zmian, niestety, a może stety.

sobota, 14 września 2013

Nigdy nie byłam przesądna...

Dopiero w połowie wczorajszego dnia zauważyłam, że jest trzynasty, piątek.
Ale to, co się wczoraj działo, przeszło moje wszelkie oczekiwania.
W pracy pierwszej nastąpiła kumulacja głupoty, a dołożyła się do tego (ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu) B.
W drugiej komedia pomyłek.
Dzień zakończył się telefonem od brata.
Znowu jakieś 30 sekund rozmowy.
- Mamę zabrali na neurologię, zaraz tam jadę.
- Daj znać, jak się czegoś dowiesz.
Po 4 godzinach, nastąpił ciąg dalszy.
- Byłem, nie zastałem lekarza, bo wezwali go na SOR. Jest przytomna, nie leży pod aparaturą. Poznała mnie. Nie mówi. Jutro koło 10 mam wpaść pogadać z lekarzem.
- Dzięki.

Jeżeli to Ona ma być powodem, że zaczniemy ze sobą rozmawiać, jak biali ludzie, to nie chcę.
O 10 będę już w pracy. Znowu pogadamy przez 30 sekund.

Nawet nie mogę powiedzieć, że mam to wszystko gdzieś. 

środa, 11 września 2013

Ostatnie podrygi

Napierdalający kręgosłup, napierdala tak, że nie można już udawać, że jednak nie.
Sen pocięty na odcinki od bólu, do bólu, nie jest wypoczynkiem.
Zdania nie składają się w sensowną wypowiedź.
Spokojne znoszenie tego stanu mnie zadziwia.
Po wczorajszym masażu delikatna poprawa, nie obudziłam się pięćdziesiąt trzy razy, tylko dwadzieścia cztery.
Jeszcze do końca września nie mogę pójść na jogę. Nie mam czasu.
Od 1 października MUSZĘ bo oszaleję.

Tyle się dzieje, a ja stoję z boku i patrzę.
Na reakcję mnie nie stać.
Całą energię pożytkuję na opanowanie grymasu na facjacie.

Wróciły moje Orły z wakacji.
Opalone, wypoczęte, z wrażeniami, doświadczeniami, nowymi uprawnieniami.
Ucieszyłi mnie, obdarowali swoją energią.
Tyle, że cieszę się do środka, bo na zewnątrz ciągle napierdala. 
Dłużej tak nie dam rady...

niedziela, 8 września 2013

Tyle było marzeń, planów...

... tego lata.
Większość rozgonił  letni wiatr.
I wrzesień się zrobił nagle i niespodziewanie.
I klasę się posprzątało na błysk i biuro.
I pracę się zacznie w poniedziałek.
Na dwa fronty.
Się zastanawia, skąd wziąć siły.
Gdzie jest sklep z nowymi bateriami.
Bo stare nie chcą się już ładować.
Się czasem myśli, że decyzja pracy latem była głupia, a czasem, że mądra.

Czy to się kiedyś skończy happy endem, czy happy endów nie ma?

Się czasem jeszcze marzy, ale zdrowy rozsądek zabija każde kiełkujące...
Po co marzyć, skoro zabija.
Po co pozwalać im kiełkować, a potem ginąć.

Idę zrobić obiad.
To mi wychodzi.
Zawsze.


Bolą mnie zatoki, kuźwa!

poniedziałek, 2 września 2013

Bukiet z serca i początek roku szkolnego, albo odwrotnie

Wpadłam rano do pokoju Młodej po apaszkę (mamy wspólne, a na dworze pizgało).
Otworzyła jedno oko.
- Śpij- szepnęłam.
- Yhyyy- mruknęła, zwinęła się w kłębek i natychmiast zasnęła.
Czy dzisiaj jest pierwszy dzień szkoły?
:o)))

Wczoraj Ted długo rozmawiał z moim bratem, po tym, jak mnie zajęło to 30 sekund.

To, co dla mnie zrobił sprawiło, że do końca życia odpękał wszystkie bukiety kwiatów, które przyszłoby Mu do głowy mi dać.
Jeszcze nie widziałam, żeby ktoś tak o mnie walczył.
Wygrał.


niedziela, 1 września 2013

Niedzielny pean na poprawę nastroju

- Dzień dobry lato- wychodząc przed dom, powiedziała Dreamu (trochę na wyrost, ponieważ w rześkim  powietrzu bezczelnie unosił się wrzesień).
- Dzień dobry- Lato zagrało słońcem w liściach przydomowego drzewa, co to Dreamu od ośmiu lat nie ma pojęcia jakim jest gatunkiem.- dokąd zmierzasz?- dorzuciło uprzejmie.
- Do pracy- skwasiła się Dreamu.
- Do pracy? W niedzielę?
W chłodnym powietrzu poranka słychać było dźwięk dzwonów.
Jakaś starsza pani pospiesznie zmierzała do kościoła, poprawiając garderobę.
Bez samochodów, bez pędzącego na plażę tłumu, miasto wydawało się odpoczywać po, właśnie kończącym się, sezonie.
- Niektórzy mają przesrane- warknęła w odpowiedzi Dreamu- sezon się kończy, ale nie dla mnie.
- Nie wyglądasz na zachwyconą...
- Really*?- nie wytrzymała.
- Przepraszam- Lato chyba zrozumiało sarkazm- ale spójrz na sprawę z innej strony. Zarobiłaś kasę, o braku której myślałabyś jedynie, gdyby nie ta praca. Poznałaś mnóstwo wspaniałych ludzi. Części z nich pomogłaś, część z nich pomogła tobie. Przekonałaś się, że jesteś...- tu Lato na chwilę zamilkło, ale bilans za i przeciw kazał mu kontynuować- jesteś zajebista.
- ???- Dreamu nie zrozumiała ostatniego zdania.
- Dałaś radę, nikt nie stał przy recepcji robiąc awanturę, o podwójną rezerwację, twój system bookowania  sprawdził się, jak również system rozliczania opłaty uzdrowiskowej i wczasów.
- To nie ja, to Ted- sprostowała.
- Ty mu powiedziałaś czego potrzebujesz, ty sprecyzowałaś, jak to ma wyglądać, i na koniec, ty pracowałaś w tym systemie od kwietnia.

Dreamu  westchnęła. Chyba nie zdawała sobie z tego wszystkiego sprawy. Pamiętała tylko potknięcia, nieduże. Jak się ostatnio dowiedziała, B. tylko w ubiegłym roku, zaliczyła glebę z przytupem kilka razy. Jeszcze w ośrodku są goście, którym Dreamu odwdzięczała się w jej imieniu za to, że wówczas, nie zrobili afery.

- Jestem zajebista- spojrzała w błękitne, letnie niebo Dreamu.
- Jesteś- potwierdziło Lato- i dlatego zostanę tu na dłużej, żebyś sobie w końcu mogła z kijami, po plaży, bez stonki**, zaraz po pracy...
- Jak ty mnie znasz...

______________________________
* w dowolnym tłumaczeniu: co ty kurwa nie powiesz?
** element napływowy bezmyślny, lezący po plaży i nagle przykucający 'bo muszelka', nie patrząc czy za elementem ktoś idzie, biegnie, sporty  uprawia.

piątek, 30 sierpnia 2013

Co by tu napisać, żeby nie zacząć od 'kurwa mać'?

Nic się nie da...
Chyba.
Albo z wyczerpania opuściła mnie fantazja na zawsze.
Grupa pierdolniętej pilotki pojachała.
W rękę pokojowej wcisnęli dychę.
Na mnie czekała przywiędnięta róża.
Dobrze, że nie było mnie, jak wyjeżdżali, bo róże mają kolce...
Przyjechali nowi.
Zajebiści dla odmiany.
I wszystko byłoby OK, gdyby nie fakt, że zapier... jeszcze do końca września.
W niepełnym wymiarze godzin, ale jednak.
A wisienkę z czubka tortu zostawiłam na deser.
Zmieniło się biuro rachunkowe obsługujące firmę.
Nowa pani księgowa potwierdziła moje przypuszczenia.
Miazga panie...
Kurwa, mam nadzieję, że nie ja będę ten burdel poprawiała, albo inaczej.
Ja nie zamierzam.
Zajebiści weszli do biura, popatrzyli na mnie, jak kończyłam rozmowę z asystentką pani prezes i stwierdzili:
- Wygląda pani, jakby przypchała pani tu nasz samochód.
Wiedziałam to.

Jestem głodna, ale nie mam na nic siły.
Poczekam, aż wrócą moi i coś sklecą.
Albo mam to gdzieś.

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Filmowy weekend czyli subiektywnie

Dziwny to był filmowy weekend.
Dziwny, ponieważ klasyczna mordoklepanka okazała się być klasyczną mordoklepanką z wybitnymi kreacjami aktorskimi. John Malkovich- killer-idiota, Anthony Hopkins- naukowiec-psychopata i Helen Mirren- babcia-płatny morderca, wypełnili sobą historię do tego stopnia, że prawie nie przeszkadzał mi w niej Bruce Willis. Dialogi wyniesione do  mistrzowskiego poziomu oraz nakrycia głowy Malkovicha sprawiły, że każdą chwilą filmu cieszyłam się, jak dziecko.
A potem miało być tylko śmieszniej, gdyż inteligencja Woody Allena obiecywała, że nikt już nikogo nie będzie musiał lać po pysku, żeby było zabawnie.
No nie było.
Ktoś, kto w reklamach, na ekranach TiVi obiecuje ludzkości zabawną komedię, ma chyba bardzo specyficzne poczucie humoru.
Komediodramat- tak, ze wskazaniem na drugą część rzeczownika.
Oczywiście, jak zwykle Allen nie zawiódł.
Pod płaszczem banalnej historii przemycił coś więcej.
W przemycaniu wydatnie pomogła mu, genialna w tej roli, Cate Blanchett.
Red2 (chociaż nie widziałam Red1) i Blue Jasmine (chociaż kilka ostatnich filmów Allena odpuściłam)- zaliczone.
Zaliczone udanie.
Z bardzo mieszanymi uczuciami jednakowoż.
Obejrzyjcie... albo nie.
Wasz wybór, ja wybrałam oba i nie żałuję.
Bo przecież nikt nie obiecywał, że będzie lekko, łatwo i przyjemnie.

czwartek, 22 sierpnia 2013

To już koniec?

Dzisiaj, pędząc do pracy zobaczyłam w ogrodzie, obok zaprzyjaźnionego hotelu, kwitnące astry.
Astry zawsze kojarzyły mi się z jesienią.
Jeszcze nie nacieszyłam się latem!!!
Jakie kuźwa astry???

Mam swoje czary, którymi przywołuję słońce.
Zamknięte są w butelce.
Kojarzą mi się z Barceloną, bo tam dostałam pierwszą.
Pachną słońcem i kwiatami.
Są złote i potrafią przegonić smutek, lejący się, z największej nawet chmury.
Pewnie są jednym z kilku powodów, dla których się uśmiecham.

Zostało jeszcze trochę, na dnie.
Więc nie mam zamiaru przejmować się  astrami w ogrodzie sąsiada.
Jeszcze nie dzisiaj.

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Poniedziałkowa masakra

Wiedziałam, że będą kłopoty.
Po kilku rozmowach z pilotem, obecnie u mnie rezydującej, grupy wiedziałam, że babsko jest nieogarnięte.
Ale żeby aż tak.
Kiedy do biura wchodzi mi pilot  z urzędu powinien mieć przy sobie rozpiskę, kto zakwaterowany jest, w którym pokoju.
Nie było listy.
W rezerwacji miałam tylko ustalenia wstępne.
Nie zgadzały się ze stanem, który 'ten, tego ten i tamten' referowała mi kobieta.
Pokoje na poddaszu były za wysoko, pokoje na parterze, za nisko. Dwójki powinny być jedynkami, a jedynki trójkami. Kurwa!!!
Jeden z naszych gości zgodził się zamienić z paniami, dla których poddasze było za wysoko. Miał jednak zaplanowaną wycieczkę, więc pokój obiecał opuścić po 16.
Co robi wtedy normalny, ogarnięty pilot?
Załatwia z resztą grupy przygarnięcie tych, którzy chwilowo są bezdomni. Ale nie babsztyl!
To ja tłumaczyłam członkom grupy, w jakiej jesteśmy sytuacji.
Baba poszła się położyć.
Kiedy dojechała reszta grupy, babsko zostawiło ich w holu, a samo poszło się wykąpać. Nic by w tym nie było dziwnego, gdyż ma prawo dokonać ablucji, gdyby nie fakt, że w jej pokoju, na stole leżały klucze do pokoju ludzi, którzy ostanie 10 godzin spędzili w aucie i marzyli tylko o tym, żeby się położyć.
Wparowałam do kobiety i pytam grzecznie dlaczego jej ludzie sterczą, jak parasole i czekają na lepsze dni, a ona do mnie z twarzą, że to ja powiedziałam, że ich pokój będzie gotowy po 16. Ja jej na to, że ich pokój jest gotowy, a ona ma klucz. Babsztyl cedzi mi przez zaciśnięte zęby te słowa:
-Pani pozwoli, że ja zdecyduję, co dzieje się z moją grupą.
-Z pani grupą może pani robić, co pani chce- lew się we mnie obudził- ale moich gości nie będzie pani trzymała przed drzwiami, zwłaszcza, że nie ma ku temu najmniejszego powodu.
Uff.
Dziesięć minut później, kiedy nowi goście weszli już do pokoju, babsko weszło do biura i ze słowami 'no tak' położyło klucz da stole.
Całej akcji, zbaraniały, przyglądał się Ted.
- To dla niej miała być ta prezentacja sommelierska?- zapytał.
- Tak- westchnęłam.
- Prezentacji nie będzie- mruknął- pracuję tylko z profesjonalistami. Szkoda moich nerwów, wystarczy, że ty dostajesz po dupie.

Jutro będę musiała babie powiedzieć, że sommelier nagle wyjechał do Pernambuco... Zrobię to, kurwa, z dziką satysfakcją, chyba, że się ogarnie.
Heh, naiwna ;o)

P.S. z 19:38
Dzwoni telefon.
-Tu (pada imię i nazwisko baby)... . Pani B. obiecała nam w ramach pobytu, bezpłatnego przewodnika po mieście, czy to mogłoby być na jutro?
- Nic o tym nie wiem, jestem w stanie załatwić przewodnika, nawet gratis, ale nie o tej porze.
- No bo ja chciałam pani o tym przypomnieć, ale najpierw byłam zajęta (spaniem i kąpielą- przypisek autora), a potem pani nie było...

Akcja z gośćmi w holu odbyła się o 15:15, chyba jednak byłam. Oj, na bank nie będzie tej prezentacji... ;o)))

czwartek, 15 sierpnia 2013

Miękkie serce = twarda dupa czyli jak zawsze

Jestem tempa.
Nie wyciągam wniosków.
Mam pieprzone, miękkie serce.
Traktuję ludzi tak, jakbym sama chciała być traktowana.
To się nie opłaca.
Zupełnie.

Moja pokojowa od drożdżówek złapała ciąg.
Alkoholowy.
Koleżanka, przekazując mi ośrodek, nie powiedziała mi, że może wystąpić TAKI problem.
Oświecił mnie konserwator.
Zostałam w gównie na początek długiego weekendu.
Bez Młodej i Teda bym zdechła.
Wyszłam wczoraj z pracy po 12 godzinach.
Dzisiaj obie z Marią mamy kaca.
Ona, bo się zachlała, ja... bo jestem nienauczalna.
Mój bardziej boli, bo ją tylko łeb napierdala.

wtorek, 13 sierpnia 2013

Dobranocnie

Zmęczeni jesteśmy do granic wytrzymałości.
Ostatnio zdarzyło nam się kilka razy nie zamknąć drzwi wejściowych na noc.
Wczoraj Ted wrócił ostatni.
- Zamknąłeś drzwi?- mruczę do zasypiającego, w drodze do poduszki, Teda.
- Tak- odpowiada, ale nie wiem, czy zanotował treść pytania.
- Naprawdę?- dopytuję, bo jakoś nie wierzę, że zajarzył.
- Nie, na zamek- kuźwa śpi już, a jeszcze ma poczucie humoru.
Durne to lato jakieś...

niedziela, 11 sierpnia 2013

Zmęczenie

Ostatni tydzień był jakąś miazgą.
Nie, wysokie temperatury mi nie przeszkadzały.
Młoda, która jest moją zmienniczką, pojechała na Jarmark Dominikański w poniedziałek.
Jedenaście godzin pracy dziennie odcisnęło mi się na psychice człowiekiem- skurwielem.
Sarkazm wyśrubowałam do granic wytrzymałości.
Muszę się pilnować, żeby nie przesadzić przez telefon, ponieważ nasi goście, to goście powracający.
W piątek wpadł do nas kumpel w Wawki.
Gościnność też mi się sfilcowała.
Widzi, jak wyglądam, więc nie ma żalu, tylko mnie z tym jakoś źle.
Kolejna niedziela w pracy i...
Tak kuźwa, wiem, to był mój wybór.
Tyle, że nie wliczyłam w koszty wpierdolu (nasz kolega opowiadał, że w dzieciństwie strasznie rozrabiał, zastanawiając się czy przyjemność z wykręconego numeru będzie odpowiednio duża, wliczał w nią wpierdol).
Podejmując się roli, zastanawiałam się gdzie jest haczyk.
Od jakiegoś czasu sobie na nim dyndam.
Chyba już mi wszystko jedno.
Tffffu, nie myślałam, że to kiedyś powiem: poproszę o jesień.

niedziela, 4 sierpnia 2013

Obalam mit, że głupota nie boli

W zasadzie obaliłam wczoraj.
Dzisiaj mam całą rękę poparzoną i to jest ten ból.
Ale od początku.
Nie robi się pięcu rzeczy jednocześnie, gdyż nic z tego może nie wyniknąć dobrego.
Ja próbowałam.
Obiad i zakupy na Allegro.
Na obiad miały być ziemnaczki z rumieńcem, surówka z kapusty pekińskej i jajko sadzone.
Na Allegro była do kupienia płyta.
Skończyło się to tym, że w laptopie zmienił się język na polski 214, konto nie przyjęło kodu, zablokowałam konto internetowe, nie mogłam go odblokować przez telefon, bo tak utajniaczyłam telekod, że za cholerę go nie pamiętam. Pani radośnie poinformowała mnie, że w poniedziałek czeka mnie wizyta w oddziale banku. Wqoorwiona, próbowałam przerzucić ziemniaki na patelnię (na okoliczność tego rumieńca), źle obliczyłam siłę rażenia oleju i... całą rękę od pachy po dłoń mam w pęcherzach.
Ted popędził do apteki, więc dzisiaj, z całej ręki w kolorze homarowym, zostały mi już tylko homarowe cętki.
Wczoraj napierdalało, dzisiaj już tylko boli.
 Co to mnie boli?
Głupota. CNU

piątek, 2 sierpnia 2013

Znany człowiek i... nie może.

W pracy wielkie pierdolniecie.
Przyjechał znany polityk z małżonką.
Ona- nos nosi w chmurach, on- normalny facet.
Przywitali się, zameldowali i... niczego nie chcą.
Czasem tylko sieci bezprzewodowej, bo pani ciągle w pracy.

Za to reszta gości (nie cała oczywiście, są chlubne wyjątki) nagle ma do mnie sprawę.
Wpadają do biura i konfidencjonalnie pytają:
- czy ja dobrze widziałem... ?
- czy to jest...?
- czy nam się dobrze zdaje... ?
Uśmiecham się tylko.
Obowiązuje mnie ustawa o ochronie danych.

Najlepiej jednego z gości załatwiła pani Maria.
- Skąd ja go znam?- wywalił wprost- Polityk, aktor?
- Nie wiem skąd pan go zna- Maria na to- ja go znam, bo w ubiegłym roku też spędzał u nas urlop.

Facet ze stoickim spokojem znosi niezdrowe zainteresowanie swoją osobą.
Skromnie się uśmiecha.
Ale kuźwa nie może!
W gaciach pochodzić, roześmiać się w głos, do bagażnika bezkarnie zajrzeć.
Odprowadza go wzrok...
Natrętny.
Szukający sensacji.
Jesoo...

czwartek, 1 sierpnia 2013

Nie strasz, nie strasz... czyli spostrzeżenia kotusia

Ludzkość dzieli się na gadaczy, obiecywaczy, milczaczy i działaczy.
To moje obserwacje z ostatnich trzech miesięcy.
Generalnie, przyjęłam zasadę, że ludzkość nie jest mi winna nic, gdyż tak długo, jak mogę pomóc w znalezieniu noclegu, lekarza, wypożyczalni rowerów, apteki czy innej, niż ta zwyczajowa, trasy do domu, robię to, gdyż taki jest cel mojej tu obecności.
Ludzkość na życzliwość reaguje różnie.
Zwykle szokiem.
Że mi się chce wyjść z ram, ruszyć d... i nie rżnąć królewny na włościach.
Po ustąpieniu pierwszych objawów szoku ludzkość przechodzi do świergotu. Ćwierka, przechodząc sobie ze mną na kotuś, kochanieńka, skarbeńku i ty, demolując do niedobrze moje twardobrzmiące imię.
Potem przychodzą obietnice.
Czekolady.
Kawy.
Butelki dobrego wina (powodzenia życzę:o).
Czy innych frykasów.
A potem przychodzi chwila prawdy...
Klucze zostawione w drzwiach, bez do widzenia, pocałuj mnie w dupę, uścisku ręki.

Ale są też wyjątki.
Nie kotusiują mi, nie obiecują.
Wpadają podziękować, uścisnąć dłoń.
Delicje do kawy zostawić.

Najbardziej lubię tych od uścisku dłoni, gdyż mam zakaz picia podłego wina, piję tylko jeden gatunek kawy oraz nie jestem wielbicielką każdego rodzaju słodyczy.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Wakacyjny autentyk czyli wymiana myśli młodzieży pracującej

Wszyscy kumple Młodej wiedząc, że dostali się na studia, pracują.
Codzienne wieści z Informacji Turystycznej w stylu 'przepraszam, gdzie jest informacja turystyczna?' nie robią już na nikim wrażenia.
U nas na pytanie, czy w pokoju znajduje się pościel też już nie reaguje się dziwną miną.
Ostatnio Młoda z Tedem spotkali Agnieszkę.
Wrócili zataczając się ze śmiechu.
Potem temat sprzedali mnie, a ja muszę Wam to opowiedzieć.
Rzecz dzieje się w mieście uzdrowiskowym na straganie z gadżetami plażowymi.
Podchodzą starsi państwo, tak na oko 70+. Pan z miłym uśmiechem staje z boku. Pani rzuca się w nakrycia głowy made in China.
To złe, tamto brzydkie, jeszcze inne- okropność.
Agnieszka cierpliwie to znosi.
W końcu pani wybucha, że te kapelusze jakieś za duże.
Agnieszka jej grzecznie na to, że wszystkie są w jednym rozmiarze, ale w środku jest taka tasiemka, którą można ścisnąć. I tu pani starsza rzuca perełką, której pewnie nikt nie pobije:
- Proszę pani, ścisnąć to można PIZDĘ i wtenczas orgazm udawać.
Agnieszka, zwykle wygadane dziecię, miała chęć przywalić pani nie wprost, współczując panu żony.
Ale jako, że oprócz tego, że jest wygadana, jest też kulturalna, odpuściła.

A to podobno młodzi chamscy są i bezczelni

   

czwartek, 25 lipca 2013

Dobry Szef

Wpadł ostatnio do mnie do pracy Ted (nie muszę chyba pisać, że oczarował pokojową i wszystkich gości płci żeńskiej 60+, gdyż innych nie bajeruje, przynajmniej, jak ja patrzę ;o) i zaczął podpuszczać panią pokojową, jakim jestem szefem.
- Przestań, co ma kobieta powiedzieć, jak ja słucham?- stanęłam w obronie pani Marii.
- Nie, dlaczego mam nie powiedzieć?- postanowiła jednak odpowiedzieć Maria- Bardzo dobrym.
- A może pani podać kilka powodów- drążył uparciuch.
- A mogę- załapała konwencję Maria-może mi pan powiedzieć, jaki szef robi swojemu pracownikowi kawę?
- E... - zatkało Teda.
- Pana żonie nie stanowi to, że ona tu  szefuje, dba o mnie, drożdżówki kupuje (tak, tak, kto kupuje? przez Marię się roztyję, bo mnie pasie), o mojego syna dba (no tak szukam mu pracy, bo chłopak mądry, tylko bezczelnie się łokciami rozpychać nie potrafi i pyskować nie umie). Mojemu chłopu pracę znalazła (e tam, numer telefonu przekazałam). Nie lata za mną i nie sprawdza (sprawdza, tylko nie bezczelnie, więc tego nie widać) i szanuje, jak czlowieka.
- No, a jak mam kurcze szanować? Jak psa?- nie wytrzymalam.

I tak mnie to zaczęło zastanawiać, z kim ta Maria wcześniej pracowała i... jakim szefem jest moja koleżanka?
Dzisiaj napiszę Marii CB (muszę ją w końcu wyprostować, że to CV jest), chyba chce poszukać czegoś innego.
Niech szuka, niech jej się wiedzie. Bi sobie poradzi...

poniedziałek, 22 lipca 2013

Ogórki, teatr oraz jak zostać milionerem

Sezon ogórkowy w pełni.
Mnie też się niechciej włączył.
Lubię go.
Pozwala mi pomyśleć, pokombinować...
Pomysł mam fajny.
Chwilowo zajmuję się wstępnie jego realizacją.
Metodycznie.
Jak sobie wszystko poukładam, pochwalę się z dziką rozkoszą, zwłaszcza, że z zupełnie innej bajki jest.
Jako, że o urlopie chwilowo możemy tylko pomarzyć, zrobiliśmy sobie prezent.
Dwa dni, dwa spektakle teatralne. Żaden tam Hamlet. Ojciec Polski - stand up Rafała Rutkowskiego i Szalone Nożyczki Teatru Kwadrat.
Lato jest, na ambicje za gorąco.
Będzie bez recenzji- aczkolwiek mnie się podobało. Lekko gorzki Rafał i zupełnie odjechany Kwadrat z brawurową rolą Jacka Łuczaka były doświadczeniami krańcowo odmiennymi. Tak lubię.
Lubię też rozmawiać z ludźmi.
W  ośrodku mam możliwość.
Gawędziarzy odsiewam, grzecznie, ale jednak.
Słucham historii.
O ratowaniu książek ze szkolnej biblioteki 'za Niemca'.
O nakazie pracy na Śląsku.
O bolesnym powrocie do Polski z wysiedlenia.
O szkole we Francji i Madamme jakiejśtam, która biła trzcinką po małych łapeńkach za brak kołnierzyka z koronką (tylko chłopcy mogli bez).
Czasem mam chęć zapytać 'przepraszam, czy ja to mogę zanotować?'
Wczoraj wdałam się z gościem w dyskusję na temat standardu ośrodka.
W zanadrzu mam zwykle odpowiedź, że jak wygram w totolotka, kupię tę budę i zrobię z niej cacuszko, żeby mogli wrócić za rok i pławić się w luksusie.
- Pani wierzy w wygraną?- zapytał pan Bronisław- Bo z mojego doświadczenia wynika, że wygrywają menele, albo pijusy.
Szanowni Państwo, idę zwiększać swoje szanse na wygraną.
Zacznę od piwa i własnego śmietnika ;o)))